"Tak naprawdę Pan Jezus przyszedł dlatego, że nasza sytuacja była beznadziejna. Nie zła, nie dramatyczna, ale beznadziejna.

Bez tej Bożej interwencji przegralibyśmy i teraźniejszość, i wieczność" - świąteczne refleksje ks. Andrzeja Preussa

Prawdziwie Wielka Noc

Drodzy Bracia, Siostry.

Po raz kolejny stajemy przed tajemnicą Wielkiej Nocy. Po raz kolejny będziemy święcić palmy, spotkamy się na Mszy Wieczerzy Pańskiej. Po raz kolejny pokłonimy się Krzyżowi, po raz kolejny… Jezus przejdzie przez śmierć do życia. Z pewnością każde święta przybliżają nas do naszej paschy, do naszego przejścia. Zbliżają nas w sensie czasowym, to pewne. Ale czy zmniejsza się także ów dystans pomiędzy sercem Boga i człowieka?

Przecież Pan Jezus nie przyszedł po to, aby wprowadzić nowe piękne tradycje. Nie po to, aby pokazać nam wszystkim, że On jest mocny, mocniejszy od śmierci. Nie po to także, aby urozmaicić nam codzienność.

Tak naprawdę Pan Jezus przyszedł dlatego, że nasza sytuacja była beznadziejna. Nie zła, nie dramatyczna, ale beznadziejna.

Bez tej Bożej interwencji przegralibyśmy i teraźniejszość, i wieczność. Czuję, że nie jesteśmy w stanie docenić Bożego działania. Że nie potrafimy należycie ocenić skali Jezusowego zwycięstwa. Tu nie chodzi tylko o przezwyciężenie śmierci jednego Człowieka Boga, Jezusa Chrystusa. Ta sprawa dotyczy świata i kosmosu. Tamte wydarzenia zmieniły św. Piotra, św. Jana, św. Tomasza, ale też zmieniły losy Azji, Ameryki, Europy… i całego wszechświata. Bo przecież Bóg walczy o życie i to o ŻYCIE WIECZNE.

Ale dla mnie ciekawe jest i to, że Pan Bóg stosuje niesamowitą metodę działania. Wydawałoby się, że tak wielkie sprawy powinny być dobrze wypromowane, nagłośnione. A ówcześni kronikarze, naukowcy i „teolodzy” na bieżąco winni tę ważną sprawę monitować. I nic z tych rzeczy. Pan Jezus jak zwykle, wszystko robi „na opak”. Zamiast zmiażdżyć wrogów, to im właśnie usługuje, zamiast spektakularnie, wśród burz i gromów, powstać z grobu, wszystko stało się w ciszy.

A jednak Boże sprawy nie pozostały w tajemnicy. Chociaż męka Jezusa Chrystusa, Jego śmierć i zmartwychwstanie prawie nie zostały zauważone, to jednak nieodwracalny i perfekcyjnie skuteczny proces ruszył i po ludzku nie da się go przerwać, ani zniszczyć.

Żeby lepiej zrozumieć sposób Bożego działania posłużę się pewnym obrazem. W 1978 pojawił się film Guy Hamiltona „Komandosi z Nawarony”. Oto grupa komandosów zostaje zrzucona na Bałkanach, aby zniszczyć most. Od tego będą zależały losy całej wojny. Ponieważ mostu nie da się wysadzić, żołnierze podążają w górę rzeki i próbują zdetonować ogromną tamę, a woda uwolniona w ten sposób zniszczy most. Saper założył ładunki na dnie tamy, wszyscy usłyszeli detonację, nawet troszkę zadrżało. I…nic, całkiem nic. Tama nawet nie drgnęła. Współtowarzysze wpadli w złość i panikę, ale nie saper. Ten ze stoickim spokojem powiedział: „Cierpliwości, proces nieodwracalny już się zaczął. Dajcie popracować naturze”. I faktycznie po chwili pozornego spokoju kawałki tamy zaczęły odpadać, potem większe i większe, i tak cała potężna tama runęła, a most został zniszczony.

Podobnie, choć przez daleką analogię, Pan Jezus został zabity, „trochę” zadrżało, „trochę” spochmurniało, nawet ludzie „trochę” spanikowali. I nic… umarł i został złożony do Grobu. A w tym czasie, w pozornej ciszy, Bóg zbawiał człowieka, zwyciężył szatana, przywrócił nam godność, nadzieję i niebo, otworzył raj, uwolnił, uzdrowił, przebaczył…, i wszystko ruszyło z miejsca. I już nie da się powstrzymać tej potęgi Bożej mocy. Proces nieodwracalny pełnego zwycięstwa dobra nad złem od tamtej chwili ciągle nabiera tempa.

Trochę przypomina to działanie tsunami. Jeżeli w jakimś miejscu, na dnie oceanu, na głębokości kilku kilometrów, pod milionami ton wody, dojdzie do trzęsienia ziemi. Nikt tego nie usłyszy i nie odczuje. Ale może się wówczas wytworzyć ogromna fala – tsunami. A wtedy naukowcy, jeżeli zdążą, mogą ostrzec o tysiące kilometrów oddalone wybrzeża wysp i kontynentów: „przygotujcie się, bo nadchodzi ogromna fala i nic jej nie powstrzyma. Możecie się tylko przygotować, nie powstrzymacie jej z pewnością”. To tylko kwestia czasu i naszych przygotowań.

Drodzy bracia i siostry. „Tsunami” Bożego działania rozpoczęło się dwa tysiące lat temu. Ogrom Bożego miłosierdzia, przebaczenia i miłości został uwolniony z grobu pod Jerozolimą.

Z jakiegoś, niewyobrażalnego ludzko-boskiego cierpienia zrodziła się cudowna nadzieja, dobro, łaska, miłość. Pan Jezus po raz pierwszy nadał sens każdemu ludzkiemu cierpieniu. I umieranie stało się sensowne. Myślę teraz o tak ważnej dla nas Polaków rocznicy, która przypada w Wielki Piątek. Pięć lat temu 2 kwietnia w cierpieniach umierał nasz Papież. Kiedy myślę o cierpieniu, umieraniu i śmierci Ojca św. przypominają mi się Jego słowa wypowiedziane w katedrze w Częstochowie na spotkaniu z chorymi w 1983 roku: „Nie cierpi tak naprawdę ten, kto cierpi. Ale cierpi ten, kto nie wie dlaczego cierpi”. Faktycznie, cierpienie bez nadziei, bez celu staje się nonsensem. Tak jak krzyż bez Jezusa staje się miejscem bezsensownej kaźni, szubienicą, która nie oznacza żadnego dobra. Tę Jezusową prawdę pokazał swoim umieraniem Ojciec Święty Jan Paweł II. Chyląc czoła przed zbawczą męką Pana Jezusa, pamiętamy też o pięknym, Bożym i czcigodnym pontyfikacie i umieraniu Ojca św. Jana Pawła II.

Niech więc ten nadchodzący czas doświadczania ludzkiego i boskiego cierpienia, sensownego i zasługującego będzie dla nas wezwaniem, tak abyśmy zdołali przygotować się na spotkanie ze Zmartwychwstałym.

Obyśmy wszyscy w dzień zmartwychwstania zostali zalani falami Bożego pokoju. Oby potęga Bożego działania stała się Waszym i moim udziałem. Tego i Wam, i sobie życzę.

ks. Andrzej Preuss